Menu główne:
Upał, skwar, żar, spiekota – te słowa powinny wystarczyć, aby oddać klimat tej wycieczki. A wszystko zaczęło się od tego, że podczas zwiedzania Gdańska Ojciec Dyrektor zaproponował przejazd rowerami z Helu do Rumii. Aby to zrealizować zebrał zgłoszenia chętnych i zabukował bilety na tramwaj wodny właśnie na 11 lipca. Kto mógł wtedy przewidzieć, że będzie to kulminacyjny dzień fali upalnych dni?. Wczorajsze prognozy zapowiadały na ten dzień 34 stopnie w cieniu. Wielu z uczestników twierdziło, że gdyby nie wcześniejsze plany i zakupione przez Mirka bilety – zrezygnowaliby z dzisiejszego przejazdu i zaplanowaliby coś innego w cieniu. Spotykając się przy przystani wszyscy zgodnie twierdzili, że przyjechali tu tylko dla Mirka ;-).
Po zaokrętowaniu się na prom zajęliśmy strategiczne miejsca przewidując, z której strony będzie słońce, aby choć na statku przebywać po nienasłonecznionej stronie. Przez pierwsze pół godziny rejsu mogliśmy podziwiać widoki spotykane tylko w nadmorskich miastach – budowane i remontowane statki w stoczniach, nabrzeża do załadunku i rozładunku statków oraz przycumowane do nich oceaniczne olbrzymy i pomniejsze jednostki. Na pełnym morzu (oczywiście zatoce) Zosia rozczęstowała pyszną drożdżówkę, co było słusznym posunięciem, bo po co wozić ją po całym Helu ;-). Dareczka pamiętając o moich bliskich urodzinach przyniosła wielkiego szampana, ale z uwagi na to, że na pokładzie nie można spożywać alkoholu musiał poczekać, aż przybijemy do brzegu.
Po zejściu na ląd oddzieliła się grupa piesza (Darka z koleżanką), która miała eksplorować dokładniej kurort, fokarium i inne atrakcje Helu. Grupa rowerowa w sile siedmiu rowerów prosto z portu wyruszyła w stronę końca cypla w poszukiwaniu pozostałości po helskich obiektach obronnych. Końcowy odcinek Półwyspu Helskiego - dawny Rejon Umocniony Hel (RUH) jest niespotykaną perłą umocnień artyleryjskich, które powstawały od 1920 roku, a więc jeszcze przed utworzeniem RUH w 1936. Hel wsławił się 32 dniami obrony w 1939 roku - poddał się dopiero 2 października, gdy jasne było, że dalsza obrona jest beznadziejna - 30 września poddała się Warszawa i padł Modlin. Szczególna rolę odegrała tzw. Bateria Laskowskiego, która wsławiała się nieprawdopodobna walecznością i skutecznością, nie dopuszczając przez ten okres zbliżyć się do Helu żadnym niemieckim jednostkom nawodnym. Obrona Helu zasłużenie urosła do rangi symbolu nieugiętej obrony przed niemiecką agresją.
Jednak po obejrzeniu kilku najbliższych obiektów, stwierdziliśmy, że to żadna przyjemność zwiedzać zaniedbane i zanieczyszczone pozostałości nie zabezpieczonych bunkrów i umocnień i skierowaliśmy się w kierunku Muzeum Obrony Wybrzeża, które znajduje się kilka kilometrów od miejskich zabudowań w kierunku Władysławowa. Muzeum mieści się jednym ze stanowisk artyleryjskich baterii Schleswig-Holstein. Była to monstrualna bateria dział 406mm zbudowana w 1940 roku - największa z baterii nadbrzeżnych świata co do kalibru (większy kaliber miały później tylko niemieckie działa kolejowe i japońskie pancerniki). Muzeum powstało w 2006 roku z inicjatywy Stowarzyszenia "Przyjaciele Helu", które je obecnie prowadzi i sukcesywne stara się rozszerzyć swoją opiekę na wszystkie obiekty militarne położone na terenie dawnego RUH.
Ekspozycja jest ciekawie zorganizowana i nowocześnie zaaranżowana. Obok tematycznego nagromadzenia wielu oryginalnych eksponatów nadających muzeum odpowiedni klimat, jest miejsce na instalacje multimedialne, które wprowadzają zwiedzających w ówczesną atmosferę. Zwiedzanie muzeum miało jeszcze jedną nie do przecenienia zaletę: było w niej tak chłodno, jak w najlepiej klimatyzowanej sali restauracyjnej i po zakończeniu zwiedzania niechętnie wychodziliśmy na czekające nas skwar i spiekotę. Po zwiedzeniu ekspozycji Mirek przypomniał sobie o targanym w sakwach schłodzonym szampanie, więc po zespołowych życzeniach nastąpiło wspólne „obalanie” wielkiej butli. Będąc jednak świadomymi uczestnikami ruchu drogowego nie przesadzaliśmy z nadmiernym oblewaniem, a pozostałego jeszcze szampana pozostawiliśmy załodze muzealnego bunkra i ruszyliśmy dalej w drogę.
Z Helu do Władysławowa biegnie oznaczona ścieżka rowerowa, ale odcinek Hel – Jurata trudno nam było zaakceptować jako ścieżkę rowerową. Jest to być może droga dla amatorów jazdy ekstremalnej zaprawionych w jazdach przełajowych lub quadów, ale i dla nich upadek na pokruszony beton (?) przemieszany z piaskiem nie byłby przyjemnością. Taki więc po próbie jazdy tą „ścieżką” prowadzącą choć trochę w cieniu drzew, wybraliśmy jednak asfaltową drogę w nieziemskiej spiekocie, ponieważ tam grzało z góry i z dołu. W Juracie obowiązkowa przerwa na lody i zimne napoje w najbliższym napotkanym sklepie, co niewiele zmieniało w odczuwaniu upału tylko na chwilkę. Od Juraty do Władysławowa ścieżka rowerowa jest nieporównanie lepsza od dotychczasowej, choć w osadach często przeplata się z chodnikami. W Jastarni chętni poszli przyjrzeć się innym budowlom należącym do Rejon Umocniony Hel m.in. Ciężkim Schronom Bojowym „Sabała” i „Saragossa”.
Od Juraty do Pucka całą drogę praktycznie jechaliśmy w pełnym słońcu, a choć droga prowadzi brzegiem zatoki to nie powiało od niej żadną „bryzą” ani innym najmniejszym wiaterkiem. Sama jazda dawała jeszcze wrażenie lekkiego powiewu, ale gdy zatrzymywaliśmy się na odpoczynek to wtedy upał najbardziej dawał się we znaki.
Odcinek z Władysławowa do Swarzewa wiódł przyzwoitą ścieżką z kostki, a dalej do Pucka częściowo suchą drogą gruntową. W Swarzewie trafiliśmy na festyn ludowy i występy folklorystycznych dziecięcych zespołów kaszubskich. Podziwialiśmy występy dzieci dzielnie stawiających na estradzie czoło publiczności i upałowi.
Wrażenia z jazdy i pięknie roztaczających się widoków psuł zapach niosący się od brzegu, który prawdopodobnie pochodził z wyrzuconych na brzeg glonów. Na plaży przed Puckiem spotkaliśmy Marka z Olą. Obrali oni inną drogę i zaplanowali wyjazd z Rumii, a po spotkaniu z naszą grupą mieli wracać wspólnie z nami inną już drogą do Rumii. Powiększoną grupą udaliśmy się do Pucka na zasłużone lody i wymianę wrażeń. Po dłuższym odpoczynku wyruszyliśmy wspólnie w kierunku Rumii, ale po dojechaniu do Błądzikowa Marek z Olą odłączyli się od grupy wybierając „lżejszą” trasę. Na ile „lżejsza” była ta trasa można się dowiedzieć z zamieszczonej niżej z relacji Marka. W drodze przejeżdżaliśmy przez osadę Łowców Fok i odwiedziliśmy pobliski pałacyk w Rzucenie. Zahaczyliśmy również o Rezerwat Beka. Natomiast przy przejeździe przez przebudowywaną drogę „zagubił” się nam PiotrZ, co zauważyliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Okazało się, że nie zauważył gdy grupa skręciła w inną mniejszą drogę i pojechał za inną grupą rowerową, którą widział przed sobą. I tu telefony komórkowe wykazały swoją przydatność i po krótkim tłumaczeniu gdzie – Mirek wyjechał na miejsce, w którym nastąpiło „rozstanie”. Reszta grupy rozłożyła się w cieniu na przydrożnym wale oczekując na powrót zagubionego. Po dołączeniu ruszyliśmy w Kierunku Rumii, gdzie już w kilka minut po zakupie biletów udało nam się wsiąść do kolejki, w której spotkaliśmy się z „grupą pieszą”, z którą rozstaliśmy się w Helu.
Cała wycieczka odbyła się w nieprawdopodobnym upale - żar lał się z nieba, lecz pocieszaliśmy się parafrazując powiedzenie, że: ‘co Cię nie zabije – to Cię wzmocni”. Wszyscy uczestnicy podkreślali bardzo dobrą organizację i rozplanowanie trasy przez Ojca dyrektora, co można docenić zapoznając się z poniższą relacją Marka.
PiotR
Więcej zdjęć w Galerii
Trasa opracowana, mapa względnie nowa (2006r), konsultacje net-owe z Mirkiem, można jechać! Rumia, ścieżka rowerowa za miasto i do Kazimierza. Zjazd w prawo, mijamy jednostkę Marynarki Wojennej, tory kolejowe – acha coś nie tak! Zmiana trasy- w Dębogorzu zjedziemy na właściwą drogę koło leśn. Zaklęty Zamek. Jak nie znajdę zjazdu na leśniczówkę to wylądujemy znowu w Kazimierzu ;-). Ola mnie zabije, bo mieliśmy już pokonane kilka podjazdów. Wybieram powrót na zaplanowaną trasę „za” Dębogórzem. Życie zweryfikowało plan, ta droga to karkołomny podjazd, wybieram asfalt [nr 101] na Kosakowo. Przy cmentarzu fajny zjazd, nowy kierunek to miejscowość Mosty. Na skrzyżowaniu „zasięgam języka”, kobieta z dzieciakami mgliście mi „pojaśnia”. W Mostach rozjazd, Rewa lub Mechelinki to my w lewo i dojechaliśmy do drogi… na której już byliśmy – nie pytać baby! Na pociechę mamy z góry, dojeżdżamy do tablicy „Objazd” - droga w remoncie. Odetchnąłem, z netu wiedziałem, że to budowa nowej betonówki, rowerem da się przejechać. Z betonówki na drogę techniczną E.C.Gdynia. Fajna ścieżka, na której przyroda walczy z asfaltem i wygrywa! Wjeżdżamy w obręb Rezerwatu Beka, żar z nieba, na szczęście most i rzeka Reda. Można się ochłodzić, kask na mokrą głowę – co za luksus! Dalej Osłonino i Rzucewo.
Plaża i ukojenie dla nóg, bez względu na śmierdzące wodorosty przy brzegu. Odsapnęliśmy i jedziemy niebieskim szlakiem pieszym w kierunku Pucka. Po drodze „Osada łowców fok” i grodzisko. Szlak jak to pieszy, przez bagienka, dziurawe mostki, czasem tylko ledwo ścieżka. Dojeżdżamy do klifu Rzucewskiego, wspinam się na górę, szybka ocena – jazda zbyt mordercza. Piach na ścieżce, pokonanie klifu w tym upale? Odpuszczamy. Droga szutrowa do Błądzikowa i Pucka. Idziemy na rybkę, przy plaży tłumy okupują budy. Na górce znajdujemy bar Gacek, pusto, tylko my! Bar prowadzi dwoje starszych ludzi, on już przygłuchy, ona przy tuszy, krząta się po kuchni. Wnętrze „luksus-lata 80-te” ale bardzo dobrze utrzymane. Ryby pyszne – 27 lat praktyki. Starszy pan gawędzi, a starsza pani serwuje, to grubo pokrojoną cytrynkę, a to swojską suróweczkę. Na zewnątrz baru mnóstwo różnych roślin, kwiatów, w donicach i pojemnikach. Starszy pan: ‘278 gatunków, siedem razy liczyłem i dwa razy się powtórzyło’. Poziomki to rosły nawet w szparach między płytami chodnikowymi. Obok baru rezydencja i wysoki blaszany płot, przejście ma tylko 1,5m. Na moją uwagę starszy pan nerwowo –właściciel rezydencji na proces wydał stary miliard (100.000PLN) i przegrał! A starszy pan nabawił się wylewu, bajpasów i podupadł na zdrowiu. Takie polskie piekiełko, nowobogacka buta. Snujemy się po porcie, lody i jedziemy dalej. Na punkcie widokowym Kaczy Winkiel mocno śmierdzi i wieje. Jazdę do Władysławowa odpuszczamy, żar z nieba, otwarta przestrzeń, sznury samochodów. Wracamy na plażę do Pucka, moczymy nogi i czekamy na Mirka i grupę. Czekamy, czekamy… są. Zosia na dzień dobry: ‘jak tu śmierdzi’ i wypad! A tłumy ludzi płacą kasę żeby tu spędzić urlop! Z Pucka już razem do Błądzikowa, tam żegnamy grupę, jedziemy do Mrzezina przez Żelistrzewo, Osłonino. Chcemy się spotkać ponownie za Rezerwatem Beka. W Osłoninie jedziemy poleconym „skrótem przez las”, do Mrzezina.
Skrót to może jest, ale samochody ledwo się wloką, a my z jęzorami na kierownicy pokonujemy podjazd. Ola nic nie mówi, ale po jej minie widzę – zaczyna żałować, że nie pojechała z Mirkiem po płaskim. Jeszcze harówa szutrem koło kopalni żwiru i jest Mrzezino. Ola zmusza mnie do „zasięgania języka” – dobrze jedziemy na Rumię? Dobrze – dobrze!. Coś mi nie pasuje, ale dobrze to dobrze! Znowu tory, już wiadomo, że coś nie tak. Z mapy wynika, że przez Meksyk jest zjazd do Kazimierza. Tu mamy asfalt, cały czas z góry, równolegle do torów, drzewa dają cień – co będę kombinował, jedziemy. Tablica Połchowo, głośno zakląłem, rwiemy w dół prosto do Redy. Piękny zjazd, mocno z góry, mijamy Redę Rekowo i nagle rozwidlenie. Ostro wyhamowuję z asekuracyjnie wyciągniętymi nogami. Skórcz mięśni obu podudzi, potworny ból, nie mogę ustać. Ratunkiem są mokre, zimne gazety! Starym sposobem wodę mineralną z lodówki zawinąłem w grube gazety, całą drogę była zimna. Ola w Rzucewie owinęła gazety wilgotnym ręcznikiem. Tak powstał kompres ratunkowy. Pomogło natychmiast! A już widziałem jak Ola ciągnie moje zwłoki do Rumi! Na rozwidleniu dwie zielone tablice z rowerkiem, prosto Wejherowo, lekko skos Rumia – 10,5 km. No to góra godzinka i meta. Jedziemy ścieżką rowerową, po czasie samochody w prawo my w lewo, jeszcze kawałek i… koniec ścieżki! Jest droga szutrowa, mostek- lokalizuję na mapie, Kanał Łyski. Ola postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, akurat zbliża się coś na rowerze. Ola nabywa wiedzy. Obserwuję z boku, fajna laska w gustownej, przewiewnej sukieneczce, na nogach… - nie wytrzymałem i gdy przejeżdżała skomentowałem „kobiety to potrafią, w szpilkach na rowerze” – uśmiechnęła się tylko! Ola prowadzi, a we mnie tli się podejrzenie o stan nabytej wiedzy. Dojeżdżamy do obiektu, oczyszczalnia, czy coś i szlaban. Znak – zakaz wjazdu, droga wewnętrzna, wyłączona z ruchu. Wokół morze trzcin i szuwarów. Z boku minęliśmy wąską drogę, ale na oko w kierunku Redy. Ola: ‘ta dziewczyna wspominała o szlabanie, że trzeba skręcić, coś tam… coś tam’. Sprawdziło się, to nie była rowerzystka, a laska na rowerze! Nie wiem jak by się to skończyło, ale koło nas przemknął młodzian z plecaczkiem, zarzuciło go na piachu między płotem, a szlabanem i zniknął w trzcinach. Myślę, pewnie jedzie, to wie gdzie, co tam zakaz, jedziemy. Ola bez zapału z tyłu, nagle słyszę: ‘spadł mi łańcuch’. Dłubię patykiem, osłona łańcucha, palca nie idzie wetknąć, cholerne torpedo z przerzutką, zębatką nie pokręcisz, gmeram tym patykiem, udało się! I wtedy myśl – przecież mam narzędzia. Tłuczemy się po tych płytach bez entuzjazmu, wreszcie jest wąski asfalt. Poznaję okolicę, wyjeżdżamy w Kazimierzu. Teraz tylko luksusowe ścieżki Rumi i koniec jazdy.
Prezes
Serdeczne podziękowania dla mojej żony za wytrwałość.
Więcej zdjęć w Gdlerii