Menu główne:
Bułgaria 2013 [Rumunia - Bułgaria - Rumunia + Tokaj] - 31.08-15.09.2013
Długo to trwało, ale w końcu doczekaliśmy się II-giej części (przyznam, że Ewa przesłała mi dane jeszcze w zeszłym roku, ale i mi jakoś tak zeszło... [PR]
Trwało to bardzo długo , ale wreszcie zmobilizowałam się, by dokończyć relację z wyprawy, którą odbyliśmy na początku września2013 roku. A więc część II relacji.
Niedziela 08.09.2013
O godz. 8:20 żegnamy Nadię i Mitka i gościnne progi ich „Todeva House” w Bansku i ruszamy na wschód. Trwały dyskusje, czy wybrzeże greckie, czy Morze Czarne i ta druga wersja zwyciężyła. W niecałą godzinę docieramy do wsi Jundoła. Jest to jedna z bardziej znanych i chętnie odwiedzanych miejscowości letniskowych, malowniczo położona na rozległej przełęczy pomiędzy Rodopami a Riłą, na wysokości ok. 1400mn.p.m. Jest idealnym punktem wypadowym do wędrówek po obu górskich pasmach. Ale nie dlatego się tu zatrzymujemy. Jest to po prostu punkt na trasie naszej podróży, ale do przerwy w niej kusi nas to co widzimy. Pieszo, samochodami i zaprzęgami konnymi podąża tu masa ludzi. Odbywa się festyn- stragany, tłumy ludzi, chmury dymu od rozpalanych olbrzymich grillów na których już się kręcą barany .... Na scenie próba ludowego zespołu grajków, a pod sceną grupa młodych dziewcząt ćwiczy jakiś ludowy taniec. Salą widowiskową jest rozległa trawiasta łąka, na której już powoli sadowi się publiczność. Kusi nas aby zostać dłużej i obejrzeć występy, ale mamy pewne ustalone plany..... Nurkujemy więc w gąszcz straganów. Oczywiście jeden z najważniejszych zakupów to winogrona. Kupujemy je tu ciągle, ale tak smacznych, soczystych jak tu, w Polsce, po prostu nie ma..... Na stoisku muzycznym kupujemy płyty z muzyką ludową. Niektóre jego właściciel nagrywa na miejscu, na życzenie. Mobilna wytwórnia fonograficzna ;), a może piractwo …....??? Tadeusz zajada się małymi rybkami smażonymi na bieżąco w olbrzymim garze z bulgoczącym, wrzącym olejem. Inni wybrali ciekawie wyglądające kebaby lub olbrzymie naleśniki. Jest ciekawie, ale musimy ruszać dalej.
Mijając po drodze jeszcze jeden jarmark, tym razem konny-cygański, około 13 docieramy do Bracigowa. To niewielkie miasteczko, słynące niegdyś ponoć, ze zręcznych murarzy, którzy byli budowniczymi wielu bułgarskich cerkwi. Oglądamy centrum, plac Sindżirli Bunar - nazwa pochodzi od zabytkowej studni znajdującej się na środku. Studnia pochodzi z 1813 roku. W zabytkowej cerkwi św. Jan Chrzciciela z 1833 roku odbywa się właśnie chrzest małego Iwanuszki. Pytamy młodego popa, czy możemy robić zdjęcia. Pozwala, mówiąc nam przy okazji, że jego babcia mieszka w Polsce, w Malborku. Ciekawostką cerkwi jest fakt, że zastosowano w niej sposób, znany już od średniowiecza, na zwiększenie akustyki wnętrza. W ściany wmurowane są puste, gliniane garnki z małymi otworkami. Ludzie byli kiedyś bardzo pomysłowi. W architekturze gotyckiej w celu zwiększenia akustyki, stosowano np. puste wewnątrz „służki”. Często mówię o tym turystom. Przypomnę, że służki to są te elementy użebrowań sklepienia schodzące na filary. Odpoczywamy jeszcze przy kawie i lodach w kawiarni obok cerkwi i ruszamy w dalszą drogę.
Przy wyjeździe z miasta mały incydent - Zbyniu (prowadzący auto Piotra) ma (niewielką na szczęście) stłuczkę z Golfem na bułgarskich numerach. Wina po stronie Bułgara, na szczęście nic złego się nie stało, a winowajca szybko ucieka. Ciekawe dlaczego ???
O 14:30 docieramy do Plovdiv i znajdujemy miejsce naszego noclegu. Kwatera znajduje się na drugim piętrze, a właściwie to na poddaszu dość starej kamienicy. Do dyspozycji jest również duża wspólna sala, ale wadą jest fakt, że łazienka jest tylko jedna. Dobrze, że WC jest oddzielnie. Najciekawszy pokój mam chyba ja z Tadeuszem. Drzwi są rozsuwane i wyglądają jakby je żywcem przeniesiono z Japonii. Ale mają jeszcze tę wadę, że gdy się je zamknie zasuwką, to otworzyć można je tylko z zewnątrz. Udało się nam nawet zatrzasnąć i trzeba było nas uwalniać :)
Do centrum nie mamy zbyt daleko, a więc przez park, ulicą-deptakiem noszącym imię Kniazia Aleksandra I docieramy do placu Dżumaja. Tu doskonale widać jak w Płowdiw przeszłość przenika się z teraźniejszością. Obok współczesnych kamienic stoi tu średniowieczny turecki meczet. W ulicę wkomponowano zaś pozostałości rzymskiego stadionu. Znajduje się parę metrów poniżej dzisiejszego poziomu ulicy, ale to normalne. Miasta wraz z upływem wieków znajdują się coraz wyżej. Stadion zbudowano na wzór podobnego w Delfach w Grecji. Mógł pomieścić nawet do 30 tys. widzów. Niewątpliwie jednak największą atrakcją Płowdiw jest rezerwat architektoniczny Stare Miasto. Położone na wzgórzach, tam gdzie osiedla ludzkie istniały od niepamiętnych czasów. Wzgórza mają turecko brzmiące nazwy. Na nich cała plątanina uliczek, zaułków i domów o bardzo charakterystycznej budowie. Górne piętra są zdecydowanie szersze niż parter, wsparte specjalnymi podporami.
Tuż obok następny zabytek z czasów rzymskich - zbudowany z marmuru za czasów cesarza Marka Aureliusza w II w.n.e. Amfiteatr.
Przy nim spotykamy polską wycieczkę, z Krakowa. Antycznych budowli jest w mieście więcej – m.in. pozostałości starego akweduktu. Spacerując po pięknych uliczkach, spotkaliśmy dwóch starszych panów dających uliczne koncerty :) Nawet nieco sobie z nimi pośpiewaliśmy :)
Na wzgórzu Nebet Tepe, z resztkami twierdzy z którego roztacza się fantastyczna panorama położonego u stóp miasta, jemy obiad i powoli ruszamy na miejsce noclegu.
A tu po drodze niespodzianka - pod meczetem koncert. Gra fantastyczny zespół Zambra Mora z włoskiej Modeny. Muzyka jaką słuchamy to bałkańsko – arabsko - żydowskie klimaty. Muzyka jest tak porywająca, że doprawdy trudno ustać spokojnie. Najbardziej szaleją dzieciaki. Tu link do fragmentu tego koncertu, w 39 sekundzie w lewym dolnym rogu widać Tadeusza z komórką, na którą nagrywa ;) Ponieważ na koncercie nie można było kupić ich płyt, po powrocie szukałam ich w Internecie, ale też nie znalazłam. W końcu napisałam do zespołu i odpowiedział mi klarnecista Luca Cacciatore, przysyłając mi płytę :) Jest świetna :)
Wracamy na kwaterę i idziemy spać, my oczywiście w naszym pokoju japońskim :)
Poniedziałek 09.09.2013
Wstajemy wcześnie, bo jest wszak tylko jedna łazienka (jest dokładny rozkład kto i kiedy-PR). Po śniadaniu na tarasie, ja z Tadeuszem, czekając na resztę zwiedzamy najbliższą okolicę. Ok 9:00 ruszamy dalej na wschód. Cel – wybrzeże Morza Czarnego. Jedziemy autostradą przez Nizinę Tracką. Płasko, równo, daleko... Ziemia wygląda na bardzo tłustą, trwają prace polowe. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Jamboł. Naszym celem jest tzw. „bezisten” czyli kryty bazar turecki, wybudowany w początkach XVI wieku przez Ali Paszę. Jest to najlepiej zachowany w Bułgarii zabytek tego typu. Charakterystyczny sposób budowy bazaru nasuwa skojarzenia z meczetami w Płowdiw i Sofii. W latach 70-tych XX wieku obiekt gruntownie odrestaurowano, pokryto blachą miedzianą i urządzono tam ogromne targowisko m.in. z pamiątkami. Niestety nie dane było nam wejść do środka :( Cały obiekt otoczony był wysokim płotem. Remont – pech. Pobyt w Jambole zakończył się lodami i kawą. Wysłaliśmy też kartki do Polski. Panie na poczcie niezbyt były uprzejme...
O 13:30 docieramy do miasteczka Pomorie na wąskim skalistym półwyspie wychodzącym 3,5km w morze, obok Jeziora Pomorijskiego. Jezioro to uznawane było przez Traków za święte ze względu na lecznicze właściwości słonego mułu zalegającego dno i brzegi. Dzisiaj znajduje się tu szereg sanatoriów leczących schorzenia układu kostno-mięśniowego, chorób kobiecych, układu oddechowego, wątroby i serca.
Zaglądamy do Muzeum Soli, oglądamy warzelnie do jej pozyskiwania. Obserwujemy ludzi smarujących się błotem, a następnie drogą wzdłuż wybrzeża jedziemy na północ. Po drodze cała masa domów wypoczynkowych, hoteli, pensjonatów itp.
Około 16-tej dojeżdżamy do miejscowości Bjala. Tu w hotelu Rusałka spędzimy dwie noce.
I znów polski akcent - okazuje się, że właścicielka ma rodzinę w Polsce - w okolicach Nakła n/Notecią. Idziemy jeszcze na spacer – przywitać się z Morzem Czarnym - wodę ma niebieską :) W Bijali także cała masa hoteli i pensjonatów. Właściwie jest już po sezonie, powoli wszystko jest składane i właściwie jest pusto, ale wyobrażam sobie co się tu dzieje gdy jest pełno urlopowiczów...... Koszmar.... Po kolacji w naszym hoteliku (ja oczywiście jem sałatkę szopską :) idziemy spać.
Wtorek 10.09.2013
Dzisiaj naszym celem jest atrakcja, której nie wolno pominąć. Położony na półwyspie wychodzącym w morze, połączony ze stałym lądem jedynie długim i wąskim przesmykiem Nesebyr. Miasto założyli Trakowie 3 tys. lat temu pod nazwą Mesambria. Większość zabudowań pochodzi z XI-XIV wieku, zaś prawie wszystkie świątynie powstały w tzw. bułgarskim ”malowniczym” stylu cerkiewnym - mury z naprzemiennymi wątkami kamiennymi i ceglanymi, ze ścianami podzielonymi przez pilastry i lunety, ze zdobieniami ceramicznymi i arkadowymi gzymsami. Samochody zostawiamy na parkingu i wąską groblą ruszamy na zwiedzanie miasteczka.
Spacerujemy po wąskich, brukowanych kocimi łbami uliczkach. Przewalają się tabuny turystów. Słychać głównie język rosyjski, zdarza się też polski. Piękne są te domy o kamiennych parterach z nadwieszonymi nad uliczkami drewnianymi piętrami.
Losy miasteczka były bardzo ciekawe, czasem dramatyczne... Trakowie, Rzymianie, Bułgarzy, a nawet Węgrzy (znany nam już Janosz Hunyady, który miasto to otrzymał w darze od cesarza bizantyjskiego). Potem 500 lat panowania tureckiego i wreszcie odrodzenie bułgarskie. W 1983 roku miasto wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. W drodze powrotnej do „Rusałki” zwiedzamy jeszcze port rybacki w Bjali.
Środa 11.09.2013
Po śniadaniu, na które podano nam banicę z serem sirene (okropnie tłusty omlet ze słonym serem)
W drogę wyruszamy w drogę około 8-mej. Wracamy na zachód. Przez Starą Zagorę, Kazalnik wczesnym popołudniem docieramy do przełęczy Szipka – miejsca zaciekłych walk w końcu roku 1877, pomiędzy Turkami a Rosjanami. Bitwy upamiętnia monumentalny wysoki na ponad 30m, pomnik Wolności. Wzniesiono go z datków całego narodu bułgarskiego. Do pomnika, na szczyt, wiedzie 900 schodów. Nad wejściem do wnętrza pomnika stoi olbrzymi lew, symbolizujący państwo bułgarskie, zaś wewnątrz znajduje się kamienny sarkofag z prochami poległych.
We wnętrzu pomnika, liczącym sobie 4 pietra, przechowywane są ważne narodowe pamiątki bułgarskie. Z ostatniego pietra wspaniały widok na okolicę. Nie wszyscy z nas go oglądali. Niektórzy zostali na dole.
Następny punkt programu to Sokolski Monastyr pw. Zaśnięcia Bogurodzicy, w pobliżu Gabrowa. Usytuowany na wysokiej, pionowej ścianie w dolinie Jantry, klasztor w 1833 roku został założony przez Josifa Sokolskiego. We wnętrzu cerkwi z 1834 roku wspaniałe odrodzeniowe freski. Podziwiamy zadbany klasztorny ogródek i przepiękną kamienną czeszmę z ośmioma spływami wody, zbudowaną przez bułgarskiego mistrza Nikołę Ficzewa.
Nieopodal znajduje się wieś-skansen Etyr. Skansen rozpoczął swą działalność w 1964 roku. Zgromadzono tu ponad 100 starych domostw, warsztatów oraz sklepików. Spacerując wąskimi uliczkami, poznajemy autentyczne warunki dawnego życia. Oglądamy warsztat garncarski, tkacki, kuźnię, olejarnię, młyn wodny… i wiele, wiele innych. Co ciekawe, w większości siłą napędową, tak jak to niegdyś bywało, jest energia wody przepływającej tu Jantry (zwanej też w górnym jej biegu Etar). Można się tu zaopatrzyć w pamiątki, posmakować lokalnych potraw. Piotr Ż. przymierza się do zakupu typowej pasterskiej filcowej wysokiej czapki, ale cena jest dość... „luksusowa”.
Dzisiejszą noc spędzimy u pani Maryi Markowej we wsi Cariewa Liwada (Carska Łąka)
Nazwa wsi upamiętnia fakt, że było to kiedyś miejsce letniego wypoczynku cara Iwana Asena II (początek wieku XIII). Do dzisiaj w okolicy znajdowane są cenne obiekty archeologiczne. Miejsce to było świadkiem wielu ważnych wydarzeń w dziejach Bułgarii, m in. walk o wolność. Wieś bardzo zyskała na znaczeniu, po uruchomieniu linii kolejowej Tyrnowo – Dryanowo - Stara Zagora. Stało się ważnym węzłem kolejowym ale też i miejscem wypoczynku, ze względu na czyste powietrze i wspaniały klimat. Dominują gospodarstwa agroturystyczne. My będziemy nocować w jednym z nich. Dom jest stary, ale bardzo zadbany - tzw „dom z duszą”. Wszędzie wisi masa obrazów, które można kupić. Właścicielka pani Maria (z zawodu informatyk) poinformowała nas, że przyjeżdżają do niej na plenery malarze i tak właśnie powstają te dzieła. Gospodyni dobrze zna język rosyjski (chociaż po gościach anglojęzycznych nieco jej się myliło) i wreszcie mogłam sobie znowu pogadać :) Wieczorem jedziemy jeszcze do, położonego niedaleko, Wielkiego Tyrnowa. To jedno z piękniejszych miast bułgarskich położone nad rzeką Jantrą, z ciekawą historią, wieloma zabytkami, przepięknie położone na wzgórzach. Szkoda, że byliśmy w nim tak krótko.
Czwartek 12.09.2013
Śniadanie - znowu dostajemy banicę z serem, to bułgarska potrawa narodowa. Ale w odróżnieniu od tej w Bjali, ta jest całkiem smaczna. Czyli oprócz receptury ważna jest też kucharka ;) Żegnamy panią Mariję i ruszamy na północ, powoli już w stronę granicy. Za Tyrnowem licznik samochodu pokazuje nam, że od domu przejechaliśmy już 4 tys km.
Około 11-tej parkujemy we wsi Czerwen (ok. 30 km od Ruse) na parkingu u stóp wzgórza, na którym znajdują się ruiny starego bułgarskiego miasta, którego nazwę nosi dziś leżąca na dole wieś. Wzgórze z trzech stron otoczone jest rzeką Czerni Łom i faktycznie wydaje się, że było nie do zdobycia. Strome schody (jest dość gorąco) wiodą nas na szczyt płaskiego wzniesienia, które kiedyś było dość gęsto zabudowane, co widać po wystających z traw resztkach zabudowań i konturów budowli. Podobno po upadku tej twierdzy, podczas podboju Bułgarii przez Turków, materiały budowlane z ruin wykorzystano do budowy wsi na dole.
Początki twierdzy to tracka osada, potem bizantyjska, zajęta w końcu przez Bułgarów i przez nich rozbudowana. W najwyższym miejscu znajdował się zamek możnowładcy, a wokół niego inne budynki mieszkalne, gospodarcze i służące celom społecznym. Dzisiaj można podziwiać resztki murów obronnych, dwie bramy, fundamenty licznych cerkwi i pałaców bojarskich. Znakomicie zachowała się wieża strażnicza z XI wieku i umocnione podziemne źródło, zapewniające wodę podczas oblężeń. Schodzimy na dół i ruszamy dalej. Następny punkt programu to kanion rzeki Rusenski Łom nieopodal miejscowości Iwanowo. W wapiennych ścianach wąwozu są wykute niewielkie cerkiewki skalne, a także kapliczki i cele, w których przebywali niegdyś mnisi i pustelnicy. Są tak doskonale wkomponowane w otoczenie, że czasem trudno je zauważyć.
Znowu czeka nas mała wspinaczka, ale warto... Ciekawe freski skalne, coś czego nie widuje się na co dzień. W kaplicy Gospodew Doł – podobizna fundatora klasztoru - prawdopodobnie Iwana Asena II (tego samego co wypoczywał w Carewoj Liwadzie), natomiast w Zniszczonej Cerkwi - jego żony Teodory. W okresie drugiego państwa bułgarskiego monaster Iwanowski był ważnym ośrodkiem kultury i piśmiennictwa. Tu przepisywano stare księgi, tu powstawały nowe dzieła średniowiecznej literatury. Okolice wsi Iwanowo są oczywiście wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO (1979).
Nad rzeką Rusenski Łom, w pobliżu wsi Basarbovo oglądamy jeszcze bułgarsko-prawosławny klasztor św. Dimitara Basarbovskiego. Jest on również wyryty w miękkiej wapiennej skale i prowadzą do niego strome schody. Wita nas brodaty dość „puszysty” pop (?) mnich (?), kasuje za wstęp. Myśleliśmy, że nas oprowadzi, ale on po zainkasowaniu kasy, szybko się oddalił w tylko sobie znanym kierunku. Pozostaje więc samodzielne zwiedzanie. Na górze ikony, malunki naskalne i nastrój...
Panowie uwieczniają jeszcze na zdjęciach modliszkę grasującą na parkingu i ruszamy do Ruse.
Hotel, w którym zamierzamy się zatrzymać położony jest wprawdzie ładnie, bo na obrzeżach parku Prista tuż koło Dunaju, ale sam budynek... Zapyziały socrealizm, koszmar. Zobaczyliśmy w łazienkach grzyb i zaczęliśmy się zastanawiać, czy tynk nie spadnie nam na głowę. Szybko się stamtąd ewakuowaliśmy i zaczęliśmy szukać czegoś innego. Zatrzymaliśmy się w końcu w hotelu „Izvora” przy ulicy Nikołajewskiej.
Do centrum w miarę blisko. Warunki też dobre, czysto. Tylko jedna rzecz mnie zastanowiła. Dlaczego w Bułgarii jest zwyczaj wieszania prysznica nad sedesem, bez kabiny prysznicowej ?
Jest tylko otwór w podłodze obok sedesu. Zalewa się wszystko dokoła, a nawet mopa nie dali. Podobnie było w Bjali, ale tam łazienka była mikroskopijna. Tu było jakby bardziej przestrzennie i luksusowo, a jednak... No cóż, co kraj to obyczaj. Pierwszy raz, gdy byłam jeszcze w czasie studiów, w Bułgarii dziwiły mnie toalety na dworcu w Sofii. Pozycja „na narciarza”, drzwiczki do kabin jak do saloonu w westernie i kosz do którego wrzuca się papier toaletowy po użyciu(+muchy). A teraz to łazienkowe rozwiązanie ;) Dobrze, dość o tematach toaletowych :) Około 17-tej ruszamy na zwiedzanie tzw. Północnych Wrót Bułgarii, największego miasta tego kraju nad Dunajem czyli Ruse. Znajdowała się tutaj kiedyś osada tracka, a potem rzymskie miasto Sexaginta Prista czyli Port 60-ciu Okrętów - ważna przystań floty wojennej na Dunaju. Potem było siedzibą biskupstwa, aż do nawały tureckiej. Stało się stolicą prowincji. Po wyzwoleniu Bułgarii (w 1878r) było wśród największych i najbogatszych miast kraju. Przed i po wyzwoleniu powstało wiele fabryk (stocznia, garbarnia, browar i inne). W 1890r. było już 14 fabryk, a w 1907r. powstała największa w Bułgarii fabryka produkująca maszyny. Po wojnie w ciągu kilku dziesięcioleci miasto stało się jednym z większych ośrodków przemysłowych w kraju. W 1954 r. został wybudowany most na Dunaju (most "Przyjaźni") łączący Bułgarię i Rumunię (miasto Giurgiu), a potem 2 stacje kolejowe, lotnisko. W 1949 powstała opera, w 1959 filharmonia. Miasto gości na stałe wiele międzynarodowych festiwali muzycznych. Od 1946 istnieje wyższa uczelnia – obecnie Ruseński Uniwersytet. W 1976 wybudowano najwyższą na Bałkanach wieżę telewizyjną (201 m). Spacerujemy po centrum, podziwiamy bogato zdobione fasady domów z płaskorzeźbami, statuetkami, maskami. Wieżyczki, iglice, kraty i rzeźby. Jest pięknie, dużo zieleni. (Polecam spacer naddunajskim deptakiem, gdzie spacerują i wypoczywają mieszkańcy i turyści, gdzie odbywają się festyny, występy, a nad samym brzegiem masy wędkarzy ‘moczą kije’. Duże wrażenie robi widok na port rzeczny i szeroko rozlaną, potężną rzekę-PR). Robimy zakupy (ładne buty sobie kupiłam) i dzień kończymy w restauracji z bardzo dobrym jedzonkiem. Niektórzy wybrzydzali, reklamowali i nawet dostali drugą porcję... ;)
Gdy wychodzimy na zewnątrz, okazuje się, że padało... To chyba pierwszy deszcz w czasie naszej wyprawy. Jest mokro, rześko i bardzo przyjemnie... Dobrej Nocy :)
Piątek 13.09.2013
Po zakupach na lokalnym bazarze w Ruse - oczywiście warzywa i owoce (oczywiście głównie winogrona) żegnamy Bułgarię, przejeżdżając około 9-tej przez most nad Dunajem. Witamy ponownie Rumunię po drugiej stronie mostu w Giurgiu. Pierwsze co zauważamy to oczywiście masa bezpańskich psów - biedne :( Po godzinie dojeżdżamy do stolicy - do Bukaresztu. Wprawdzie przed wyjazdem planowaliśmy jego zwiedzanie. Były nawet rozmowy z przewodnikiem, którego poznaliśmy dwa lata wcześniej w Sibiu - Tomkiem Ogińskim, ale w końcu tylko przez Bukareszt przejechaliśmy. Oprócz psów, cechą charakterystyczną miast Rumunii są kable, kable, plątanina kabli i dość dziwnie kładziona instalacja gazowa.
Około 14-tej rozpoczynamy zwiedzanie zamku królewskiego Peles w Sinai - położonej u stóp Karpat wiejskiej rezydencji królów rumuńskich. (zdj 028) Początkowo mamy problem z trafieniem do niej, ale w końcu za drobną opłatą za przewodnika robi miejscowy taryfiarz. Chyba specjalnie nie ma tam żadnych wskazówek jak tam dotrzeć. A może taksówkarze pozdejmowali? Sama rezydencja wygląda jak zamek z baśni braci Grimm. Zbudowano ją w 1873 roku na polecenie pierwszego króla Rumunii Karola I Hohenzollerna. Styl belle epoque - kopie arcydzieł europejskich, weneckie lustra, czeskie kryształy, hiszpańska broń, tapety, boazerie, inkrustacje, koronkowe rzeźbienia, fryzy, plafony, meble..., można dostać obłędu i oczopląsu. Podobno małżonka następcy tronu -Ferdynanda, nie chciała tu absolutnie przebywać... Bilet nie obejmuje możliwości fotografowania, do grupy dołączają panie, które skrupulatnie tego pilnują. Zdjęć nie robimy, skupiamy się na oglądaniu. Gdyby jednak ktoś chciał … to byli tacy co robili, tu link. Z zachwytem, ale i z ulgą dla oczu wychodzimy z tych cudowności i ruszamy w dalszą drogę. Przejeżdżamy przez miejsce nam znane z 2011 roku (druga wyprawa do Rumunii), czyli przez Busteni i nawet przez moment kusi nas by odwiedzić naszego gospodarza z tamtego pobytu pana Constantina, który był bardzo miły... ale nie mamy zaklepanego noclegu, a chcemy dojechać jak najdalej na północ.
Ewa i Zbyszek po drodze dokonują jeszcze ważnego zakupu – wystrugany z drewna kabriolet dla wnusi ;) Zatrzymujemy się przy stawach rybnych i znajdującej się obok restauracji, gdzie co niektórzy raczą się świeżymi rybami... ale to nie moje smaki. Ryba... brrrrr... :(
Nocleg znajdujemy w okolicach miasta Turda. Bardzo przyzwoity :) i nawet jest kabina prysznicowa.
Sobota 14.09.2013
Nocleg mamy ze śniadaniem, a więc rano jajka na 1000 sposobów i do tego kawa lub herbata, oczywiście tylko zielona lub owocowa. Jak się jedzie do Rumunii, to zapas czarnej należy zabrać ze sobą:) Po 11-tej docieramy do Oradea, robimy jeszcze ostatnie zakupy pozbywając się lokalnej waluty i przestawiamy wskazówki zegarków. Oddano nam godzinę i za granicą witamy naszych południowych „bratanków”. Przez Debreczyn zmierzamy do Tokaju. To małe senne miasteczko wciśnięte między rzekę Cisę, a Górę Kopasz zwaną też Tokajem. Czas płynie tu leniwie, a właściwie cyklicznie - od zbiorów do zbiorów. Oczywiście surowca do produkcji szlachetnego napitku... W centrum kościół z początku XX wieku, a zaraz obok śmieszna fontanna z figurą pogańskiego patrona miasta czyli Bachusa. A tuż za nim wejście do najstarszych w Tokaju piwnic Rakoczych. Tam w pokrytych pleśnią korytarzach czekają na kupców najlepsze roczniki tokajskich win. Oczywiście wzdłuż uliczek cała masa winiarń i restauracji. Niestety nie wszyscy mogą pić, więc niektórzy kończą na posileniu się, a napitki zakupują ‘na potem’. Widać, że Polaków przyjeżdża tu niemało, bo nawet menu w knajpach jest po polsku. Żegnamy Tokaj, po drodze jeszcze zakup wina w przydrożnej piwniczce i ruszamy dalej.
Zachodzi pięknie słońce i są znakomite warunki do fotografowania. W tym świetle przepięknie wyglądają w oddali ruiny zamku Regec. Niestety nie mamy czasu na zwiedzanie wszystkiego co zobaczymy i przed 18-tą przekraczamy granicę węgiersko-słowacką. Tym razem nie tylko mijamy, ale w końcu wjeżdżamy do Levoczy, którą obiecywaliśmy sobie wcześniej odwiedzić. Lewocza obfituje w zabytki. W całości jest zachowane jej stare miasto na planie nieregularnego owalu, położone na krawędzi urwiska, otoczone murami obronnymi. Zwraca uwagę dobrze zachowana siatka ulic z wielkim, prostokątnym rynkiem. Jest już wprawdzie ciemno, ale miasto jest dobrze oświetlone. Spacer kończymy w „Planeta Levocz”, gdzie właściciel słysząc język polski, stawia nam na stoliku mały proporczyk w naszych narodowych biało-czerwonych barwach. Bardzo miły gest :)
Polskę witamy o 21:30 w Jurgowie i po pól godzinie jesteśmy już w Białym Dunajcu u państwa Marusarzy.
Niedziela 15.09.2013
Dzień powrotu. Po drodze koło 15.00 obiad w Łodzi, pod Włocławkiem ulewa i około 20-tej witaj Gdańsku. Za nami 5777km :)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki do 'śladów' z wypraw w góry:
Riła - Musała
Riła - 7 Ozera - Monaster Rilski
Pirin - Pod Wichren
...i jeszcze inne:
Transalpina
Rejs po Dunaju
Kovacevice - spacer
>^..^<
PiotrR
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------