Menu główne:
Ale to już było... > Kajaki
Brda - spływ 28-29.08.2010
Właśnie wróciłem z Woziwody i „na gorąco” postanowiłem napisać kilka słów na temat zakończonego spływu zorganizowanego i tym razem przez Zbyszka, który chyba zaczyna się specjalizować w organizacji tego typu imprez. Postanowiłem napisać to jeszcze dziś ponieważ przewidując, że w tygodniu nie będę miał czasu się tym zająć, a następny tydzień to wyprawa do Rumunii – pewnie okazałoby się, że tekst ten będzie czekał na realizację kilka miesięcy, jak kilka innych niedokonanych ;-).
Spływ Brdą był realizacją jednego z punktów planu opracowanego na ten rok. Co prawda w planach widniał on jako spływ Dobrzycą, zaplanowany na czerwiec, ale czas i miejsce nie mają większego znaczenia dla faktu, że jednak spływ się odbył. Pierwotnie planowaną rzeką na ten spływ była Łupawa, ale z uwagi na mniej zaawansowanych uczestników spływu ostatecznie zaakceptowana została Brda jako rzeka spokojna. Część z nas, która płynęła Łupawą zgodziła się, że rzeka ta jest trudną technicznie, a my nie jedziemy na zawody i należy wybrać jakąś spokojniejszą rzekę. Dla ścisłości dodam, że były też inne głosy (w tym niestety i mój), ale jak się okazało nie były to głosy racjonalne. Padło więc na Brdę, ocenianą przez wielu jako rzeka łatwa i wręcz „rodzinna”. Jak to było z łatwością to mogą ocenić załogi, które próbowały nogami dosięgnąć dna ;-)
Naszą bazą wypadową i noclegową był ośrodek należący do Leśnictwa Woziwoda. Ośrodek bardzo dobrze przygotowany, czysty i z bardzo uczynną i miłą załogą. Na miejsce przybyliśmy w piątek wieczorem, aby się lepiej poznać z całym towarzystwem. Było nas 26 osób z czego 3 nie zamierzały płynąć kajakami, ale zwiedzać okolicę z wysokości rowerowego siodełka. W sobotę rano wyjechaliśmy trzema samochodami do Rytla, dokąd miały zostać dostarczone kajaki i skąd miało nastąpić wodowanie. Rowerzyści wyruszyli zaś na swoją trasę (Marku - liczę na opis wycieczek). Kajaki (Cruiser) wyglądały na całkiem przyzwoite i jak się okazało w trakcie spływu, tak też się zachowywały i raczej wszyscy byli z nich zadowoleni. Płynęło 9 dwójek (z czego jedna obsadzona tylko przez Darkę) i 2 jedynki. Na trasie nie było żadnych niemiłych niespodzianek, poza okrutnym deszczem, który złapał nas tak w połowie drogi. Na szczęście część spływowiczów była akurat na brzegu po zadaszeniem, a pozostali przeczekali opady pod gęstymi gałęziami przybrzeżnych drzew, nie doznając większego przemoczenia czy zalania. Jak na zapowiadaną pogodę to było to niewiele, a przez cały spływ nie spadła już żadna kropla deszczu. Naszym miejscem docelowym była Woziwoda, więc po wyjściu z kajaków na brzeg byliśmy praktycznie na miejscu zostawiając kajaki pod bazą. Po wykąpaniu się i przebraniu, wyjechaliśmy z bazy, aby obejrzeć największy w Polsce akwedukt (75 metrów) w Fojutowie, gdzie Wielki Kanał Brdy krzyżuje się z Czerską Strugą. Tam też zjedliśmy obiadokolację w miejscowej restauracji. Wieczorem w bazie oczywiście do późnej nocy dyskusje i komentarze na temat ukończonego etapu (i nie tylko).
Następnego dnia gdy wyruszaliśmy na rzekę świeciło piękne słoneczko. Znając jednak prognozy na ten dzień byliśmy przygotowani na niezłe padanie. Jakże przyjemnie było skonstatować na mecie, że udało nam się przepłynąć bez zmoczenia choćby jedną kroplą deszczu. A że padało w okolicy przekonaliśmy się, gdy wracaliśmy już do bazy. W Tucholi i po drodze do Woziwody widzieliśmy wiele pozostałości całkiem sporych opadów. No ale, żeby nie było tak różowo to z kolei zmoczenie nastąpiło z innej przyczyny. Po drodze były, dwie wywrotki. Okazało się, że nawet Brda może uśpić czujność i doprowadzić do nieplanowanej kąpieli. Ale z tego co usłyszałem, nie były to odosobnione wypadki, bo i grupa która płynęła przed nami i za nami miała również takie przypadki. Stan wody był bardzo wysoki - tak, że nawet kamienny Jagiełło ledwo wystawał z wody. Woda miała taki stan, że trudno było znaleźć miejsce na popas, ponieważ wszystkie napotkane po drodze łąki były mocno nasiąknięte wodą. Z dwoma planowanymi przerwami (i dwoma nieplanowanymi, ale koniecznymi dla wyłowienia ‘pływaków’ i ich przebrania), około 15.30 dopłynęliśmy do Mostu Rudzkiego, gdzie czekał na nas bus z wleczką, który miał zabrać kajaki. Z ciekawostek: za wylądowanie na łące, z której były odbierane kajaki właściciel zażyczył sobie po 3ł od każdego kajaka, gdy podobno jeszcze w poprzednim tygodniu kasował po 2ł (podwyżka 50% ?). Dziwne obyczaje, ale przez takie postępowanie gospodarza, bojkotując niespodziewaną podwyżkę, nie skorzystaliśmy z jego jadłodajni, gdzie podejrzewam miałby większy zysk z odwiedzin kilkunastoosobowej lekko zgłodniałej grupy niż z „żyłowania” ceny za wodowanie i lądowanie kajaka.
Imprezę jednak (pomimo dwóch wywrotek ;-) możemy zaliczyć do udanych: wbrew wszystkim prognozom prawie nie padało, widoki po drodze były warte zobaczenia, towarzystwo wysmienite, a wszyscy (łącznie z wykąpanymi w rzece) wrócili zadowoleni.
Bonusem całej imprezy było spotkanie prawie całego ‘świtowego’ bractwa – niestety poza Magdą :-(. (Madziu – brakowało nam Ciebie !). W takim zestawie juz dawno nie mieliśmy przyjemności przebywać, a nie wiadomo też, kiedy wystąpi taka okazja w przyszłości (oczywiście tym razem z Magdą).
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować Zbyniowi (mam nadzieję, że w imieniu wszystkich uczestników) za organizację całego przedsięwzięcia i za pogodę ducha, której nie tracił.
PiotrR
Więcej fotek w Galerii